- Nie odbierzesz?
Wpatrywałam się w telefon leżący
na stole niczym w jadowitą żmiję, ale po tym pytaniu musiałam na chwilę
przerwać, by posłać Facundo pełne dezaprobaty spojrzenie. Chyba zwariował,
jeśli myślał, że po zaledwie trzech godzinach od mojej ucieczki zacznę odbierać
telefony! To by było przecież równoznaczne z tym, że męskie skarpetki w mojej
komodzie są do zaakceptowania. A nie były. Zdecydowanie nie były i starałam się
mu to wytłumaczyć najlepiej jak umiałam, podczas gdy on miotał się po całej
kuchni w poszukiwaniu herbaty.
- Skoro te skarpetki to dla
ciebie problem to… nie prościej było je po prostu wyrzucić? - zapytał,
zatrzymując się przy mnie nagle. Zamrugałam.
- Wyrzucić? - powtórzyłam
bezmyślnie. - Ja się produkuję od godziny, streszczam ci historię swojego
życia, a jedyne co jesteś w stanie mi na to powiedzieć to, że trzeba było
wyrzucić skarpetki?! Przecież te skarpetki to metafora! - prychnęłam rozzłoszczona.
- No w pewnym sensie metafora, bo one naprawdę są w tej komodzie i naprawdę ich
tam nie chcę, ale przecież to, że je wyrzucę nie znaczy, że razem z nimi
zniknie też szczoteczka do zębów, maszynka do golenia, piwo z lodówki i cała
masa innych okropnych rzeczy, które świadczą o tym, że on się pcha do mojego
życia!
- To czego ty właściwie chcesz?
Dobre
pytanie, Ef.
- Po prostu… jeszcze chwila i on
zacznie do mnie rozmawiać o dzieciach! Nienawidzę dzieci. Obiadów z jego
rodzicami też nienawidzę. Poza tym jego matka gotuje beznadziejnie, ojciec
kazał do siebie mówić tato, a siostra
dzwoni do mnie co drugi dzień i opowiada o tym jak idą przygotowania do jej
ślubu. A czy ktokolwiek pytał mnie o zdanie?! Może ja wcale nie chcę tych rodzinnych
spotkań, tych nudnych wieczorów u jego znajomych, tego, że nie mogę w nocy
otworzyć okna, bo jemu przeszkadza hałas? Kiedy się z nim pierwszy raz umówiłam
nie było mowy o i że cię nie opuszczę aż
do śmierci! Przecież ja mam dopiero dwadzieścia jeden lat!
Nawet nie wiedziałam, kiedy
wstałam i zaczęłam chodzić po całej kuchni, ale gdy to w końcu do mnie dotarło
stałam tuż przy nim, z palcami zaciśniętymi na jego bluzie.
- I w związku z tym postanowiłaś
zachować się adekwatnie do swojego wieku, tak? Uciekając, nie odbierając
telefonu, chowając się w mieszkaniu obcego faceta zamiast…
- Sam mnie tu przytargałeś,
hipokryto! - wtrąciłam oburzona, bo brzmiał tak, jakbym to ja wprosiła mu się
do mieszkania i jakbym to ja upierała się, że nigdzie się nie ruszę, a było
zupełnie odwrotnie.
Westchnął.
- Kinga…
- No co?! - burknęłam, obserwując
obojętnie jak nakrywa moje dłonie swoimi i rozluźniwszy uchwyt, splata nasze
palce razem. To było miłe. Zaskakująco miłe i o dziwo wcale nie przyszło mi do
głowy, że raczej nie powinno mieć miejsca.
- To jest całkiem proste, Kinia.
- zauważył Facundo łagodnie.
- Wcale nie. - zaprzeczyłam
natychmiast. - Gdyby było proste, to bym
nie uciekła. Wiem, nawet w ucieczkach nie jestem zbyt dobra, ale… cholera, on
jest zupełnie inny niż ja! Nie pasujemy do siebie. A mimo to jego skarpetki
wciąż leżą w mojej komodzie, a ja udaję, że świetnie się w tym wszystkim
odnajduję, chociaż nie odnajduję się w ogóle. Duszę się! On mnie dusi, razem z
tymi pieprzonymi skarpetkami!
- No to od niego odejdź. - Conte
wzruszył ramionami, jakby stwierdzał coś oczywistego.
- No to przecież odeszłam! -
parsknęłam ironicznie. - Spakowałam się. Uciekłam. Rozmawiam z tobą, a nie z
nim. To się nie kwalifikuje jako odejście?
- W zasadzie…
I właśnie wtedy po raz dziewiętnasty
zadzwonił mój telefon i ja po raz dziewiętnasty podskoczyłam w miejscu i
irracjonalnie przestraszona zerknęłam na wyświetlacz. Dlaczego wcale nie
zdziwił mnie fakt, że po osiemnastu nieodebranych połączeniach od niego
postanowiła się do mnie odezwać moja matka? Ponieważ matka jest jego największą
fanką i choćby miała paść przy tym trupem, zaciągnie mnie przed ołtarz i zmusi
bym powiedziała tak, czym zrujnuje mi
całe życie.
- Coś się…
- Kinga?! Dziecko?! Masz NATYCHMIAST wrócić do domu, rozumiesz?!
Gdziekolwiek cię poniosło, Seweryn już jedzie do Piotrka i…
Przestałam słuchać, gratulując
sobie w duchu decyzji o niedzwonieniu do owego Piotrka, który tak się składa
jest moim najlepszym i jedynym przyjacielem i podobnie jak ja (co brzmi
cholernie dziwnie) nie znosi męskich skarpetek w mojej komodzie, ponieważ
skutecznie uniemożliwiają mu niezapowiedziane wizyty i użalanie się nad
beznadziejnością jego związku z Zośką. A poza tym to pierwsza i ostatnia osoba
do której mogłabym pojechać, bo poza nim nie miałam już praktycznie nikogo.
- Daj mi Piotrka do telefonu! - zażądała matka, a ja dosłownie miałam
ją przed oczami, chodzącą po całym salonie, przystającą co jakiś czas i nerwowo
stukającą obcasami o panele, co robiła tylko gdy była naprawdę zdenerwowana, bo
wydali na nie z ojcem fortunę.
- Nie jestem u Piotrka, mamo.
- Nie interesuje mnie… jak to nie jesteś u Piotrka?! To gdzie ty jesteś?!
- Eee… - zawahałam się, siadając
na parapecie i przewróciłam oczami, bo Conte dawał mi jakieś idiotyczne znaki
prawdopodobnie po to, żeby mi pokazać, że też chce wiedzieć o czym rozmawiamy.
- Jestem w drodze do Uzbekistanu.
- Nie wygłupiaj się! To jest POWAŻNA sprawa! Proszę mi natychmiast
powiedzieć prawdę!
- Nie mów do mnie jak do
dwuletniego dziecka, mamo. Jestem dorosła.
- I NIEODPOWIEDZIALNA! - zagrzmiała Grażyna wściekle.
- Strasznie mi z tego powodu
przykro i chętnie bym o tym z tobą porozmawiała, ale muszę kończyć, bo… zaraz
ucieknie mi samolot! - wykrzyknęłam tryumfalnie.
- Ty nie masz pieniędzy na samolot. - zauważyła moja matka przytomnie,
czym momentalnie sprowadziła mnie na ziemię.
- Fakt. W każdym razie pozdrów
tatę! I… chociaż nie. Seweryna nie. Pa, mamo!
Rozłączyłam się, spojrzałam na
Conte, który po raz kolejny już dzisiaj wywrócił oczami mając przy tym strasznie
zniecierpliwioną minę i postanowiłam. Zostaję tu. Podobała mi się jego
mikroskopijna kuchnia, mikroskopijna łazienka i całe jego malutkie mieszkanie
do którego wcale nie pasował ze swoim gigantycznym wzrostem. Jedyne co musiałam
zrobić to przekonać go, że to jego pomysł. I, że jest świetny. Dlatego też,
kiedy usiedliśmy na kanapie, a ja streściłam mu rozmowę z mamą, w której
właściwie nie było niczego interesującego poza tym, że nikt nie ma pojęcia
gdzie jestem, byłam gotowa wprowadzić swój genialny plan w życie. Tylko nie
bardzo wiedziałam jak w ogóle mam poprowadzić tę rozmowę.
- Dobrze rozumiem? - Facundo
odstawił pusty kubek na podłogę, usiadł przodem do mnie i splótł ręce na
piersi, spoglądając na mnie wzrokiem rasowego psychoterapeuty. - Masz
despotyczną matkę; despotycznego ojca; despotyczne ciotki i wujków, a poza tym
faceta-tyrana, który wbrew twojej woli rozrzuca swoje rzeczy po całym twoim
mieszkaniu i planuje się do niego wprowadzić na stałe, ponieważ uważa, że to
jedyne o czym marzysz? - wyliczał, a ja po każdym zdaniu potakująco kiwałam
głową, widząc w jego wywodzie swoją szansę. - To chore.
- Prawda?! - wykrzyknęłam, gdy
tylko skończył. - A wiesz co jest najgorsze? Że posłanie ich wszystkich do
diabła jest ponad moje siły i będę musiała tam wrócić, bo nie mam się gdzie
podziać! A wtedy matka, ojciec i Seweryn zrobią mi takie pranie mózgu, że ani
się obejrzę, będę kupować cholerną suknię ślubną! Ja naprawdę nie chcę sukni
ślubnej, Ef! - jęknęłam rozpaczliwie i spojrzałam na niego załzawionymi oczami.
Trochę udawałam, chcąc wzbudzić w nim wyrzuty sumienia, ale poza tym wszystko
co mówiłam było najprawdziwszą prawdą i nie oszukiwałam go w żaden sposób. Był
zbyt miły, żeby go oszukiwać.
- Nie wrócisz tam! -
zaprotestował tak żywiołowo, że na moment zaniemówiłam.
- Wrócę. - oznajmiłam z równym co
on przekonaniem. - Bo nie mam dokąd iść. Nie mogę iść do Piotrka, bo u Piotrka
znajdą mnie od razu. No i Grażyna ma rację: nie mam kasy ani na bilet do
Uzbekistanu, ani tym bardziej na to, żeby się ukrywać po jakiś hotelach do
czasu aż o mnie zapomną. Chyba jestem skazana na te skarpetki, wiesz? Ale
fajnie było chociaż przez chwilę myśleć, że mogę od nich uciec. - uśmiechnęłam
się smutno. - Powinnam już iść. - dodałam i wstałam, z zamiarem odniesienia
kubka do kuchni o czym Conte nie musiał przecież wiedzieć. Czułam, że ma zbyt
dobre serce, żeby tak po prostu pozwolić mi odejść. I nie myliłam się, bo kiedy
byłam w połowie drogi na korytarz wstał i złapał mnie za rękę, odwracając
przodem do siebie.
- Nie wrócisz do niego. -
powiedział. - Zostaniesz tutaj. Ze mną.
__________
Więc dodaję, tak szybciutko, bo przez kolejne dwa tygodnie będę mieć raczej szczątkowy kontakt ze światem, a może nie chcecie tak długo czekać [no wiem, wiem, naiwna jestem].
W każdym razie dużo w tym mnie, a przynajmniej cholernie dużo jeśli chodzi o metaforyczne skarpetki dlatego tym bardziej mam nadzieję, że nie wyszło najgorzej.
I już naprawdę na koniec chciałam Wam powiedzieć; DZIĘKUJĘ.
A teraz lecę się pakować!
PS: Naprawdę nie znoszę wymyślać tytułów...
Dużo Ciebie, dużo mnie. Ogólnie dużo jest. I ten, wrócę, jak będę miała coś mądrego do powiedzenia ;-))
OdpowiedzUsuńUważam, że Kinia, podoba mi się zdecydowanie najbardziej zaraz po Jagódce. No, bo to jest KINIA i czuję się taka zajebista jak czytam to imię, chociaż ludzie uważają ją czasem za wariatkę. Nie powinnam się dziwić, przecież ja jestem wariatką. A to jest 90% mnie. Te ucieczki, strach przed zobowiązaniem i niemoc w stosunku do decyzji matki. Odwiecznie. I ja jestem całym sercem za tym, a ostatnio to serduchu zwolniło zajebiście dużą ilość miejsca. Wiesz, zeszła ze mnie studniówka. I ja chciałabym jeszcze powiedzieć, że uwielbiam jak piszesz, że kocham uczestniczyć w twoim procesie myślowym i że jeszcze żadne z twoich opowiadań nie było tak zajeZungowe, że aż mnie nosi, drgają mi uszy jak Kurze i mam wielgachny uśmiech jak tylko dostanę akapit, zdanie, czy dwa słowa. I cholerka, dumna to ja jestem.
UsuńLove.
dodałabyś już kolejną część
UsuńJuż jutro <3
UsuńDużo Was obu! I słodkiego Ef. W ogóle, kurna. Te skarpetki tak mi teraz pasują do życia, że aż się popłakałam, że ja nie mogę do niego uciec. Też bym chciała takiego Ef do uciekania.
OdpowiedzUsuńTo jest genialne.
OdpowiedzUsuńSkarpetki > życie
OdpowiedzUsuńTo jest absolutnie genialne. Piękne, cudowne, wspaniałe. Słów mi brakuje.
Conte rycerz na białym koniu broniący białogłowy przed skarpetkami?
OdpowiedzUsuńTa dziewczyna chyba musi być taka dziwna, a wystarczyło by pewnie wystawić wszystkie rzeczy tego całego Seweryna za drzwi:)
Genialne, a przekonanie go, że to jego pomysł i że jest świetny to po prostu mistrzostwo :)
OdpowiedzUsuńNie jesteś naiwna, bo ja się rozpływam, bo ja czekałam z utęsknieniem, bo ja już tęsknie, że nic a nic przez dwa tygodnie.
OdpowiedzUsuńTeż bym chciała mieć takiego Facu, do którego mogę sobie uciekać, który jest tak opiekuńczy, nie rozumie o czym rozmawiam z mamą i protestuje tak żywiołowo, że "nie wrócę tam".
Sus, jest tylko jedna kwestia, która coś mi zaburza. 5486765.
matkozojcemnamerlinainapięknyfryzandrzejka
OdpowiedzUsuńUbóstwiam to <3
A ja inaczej jak Kinia nie wrócę, bo ja nigdy nie mam nic mądrego do powiedzenia. Ale to wina tego, że oglądam jakieś zwalone ekipy z newcastle i cardiff, pewnie nie powinnam się przyznawać ale nie ważne. No w każdym bądź razie, nie będę oryginalna, powiem że też chcę takiego Facundo (woowaw, udało mi się to poprawnie napisać, zwykle pisze FaCUDNO. Ciekawe dlaczego?) . A mamusia niech da naszej Kini żyć swoim życiem.
OdpowiedzUsuńSilniejsze od ciebie? W takim razie radzę udać się z tym do specjalisty.
OdpowiedzUsuńCześć :) nie wiem czy masz chęć się w to bawić, ale nominuję cię do The Versatile Blogger :), jeżeli tak to po szczegóły zapraszam na http://blizej-mi.blogspot.com/p/the-versatile-blogger.html, jeżeli nie- zignoruj, usuń, cokolwiek :)
OdpowiedzUsuń