niedziela, 28 lipca 2013

Skarpetkowy potwór

- Nie odbierzesz?
Wpatrywałam się w telefon leżący na stole niczym w jadowitą żmiję, ale po tym pytaniu musiałam na chwilę przerwać, by posłać Facundo pełne dezaprobaty spojrzenie. Chyba zwariował, jeśli myślał, że po zaledwie trzech godzinach od mojej ucieczki zacznę odbierać telefony! To by było przecież równoznaczne z tym, że męskie skarpetki w mojej komodzie są do zaakceptowania. A nie były. Zdecydowanie nie były i starałam się mu to wytłumaczyć najlepiej jak umiałam, podczas gdy on miotał się po całej kuchni w poszukiwaniu herbaty.
- Skoro te skarpetki to dla ciebie problem to… nie prościej było je po prostu wyrzucić? - zapytał, zatrzymując się przy mnie nagle. Zamrugałam.
- Wyrzucić? - powtórzyłam bezmyślnie. - Ja się produkuję od godziny, streszczam ci historię swojego życia, a jedyne co jesteś w stanie mi na to powiedzieć to, że trzeba było wyrzucić skarpetki?! Przecież te skarpetki to metafora! - prychnęłam rozzłoszczona. - No w pewnym sensie metafora, bo one naprawdę są w tej komodzie i naprawdę ich tam nie chcę, ale przecież to, że je wyrzucę nie znaczy, że razem z nimi zniknie też szczoteczka do zębów, maszynka do golenia, piwo z lodówki i cała masa innych okropnych rzeczy, które świadczą o tym, że on się pcha do mojego życia!
- To czego ty właściwie chcesz?
Dobre pytanie, Ef.
- Po prostu… jeszcze chwila i on zacznie do mnie rozmawiać o dzieciach! Nienawidzę dzieci. Obiadów z jego rodzicami też nienawidzę. Poza tym jego matka gotuje beznadziejnie, ojciec kazał do siebie mówić tato, a siostra dzwoni do mnie co drugi dzień i opowiada o tym jak idą przygotowania do jej ślubu. A czy ktokolwiek pytał mnie o zdanie?! Może ja wcale nie chcę tych rodzinnych spotkań, tych nudnych wieczorów u jego znajomych, tego, że nie mogę w nocy otworzyć okna, bo jemu przeszkadza hałas? Kiedy się z nim pierwszy raz umówiłam nie było mowy o i że cię nie opuszczę aż do śmierci! Przecież ja mam dopiero dwadzieścia jeden lat!
Nawet nie wiedziałam, kiedy wstałam i zaczęłam chodzić po całej kuchni, ale gdy to w końcu do mnie dotarło stałam tuż przy nim, z palcami zaciśniętymi na jego bluzie.
- I w związku z tym postanowiłaś zachować się adekwatnie do swojego wieku, tak? Uciekając, nie odbierając telefonu, chowając się w mieszkaniu obcego faceta zamiast…
- Sam mnie tu przytargałeś, hipokryto! - wtrąciłam oburzona, bo brzmiał tak, jakbym to ja wprosiła mu się do mieszkania i jakbym to ja upierała się, że nigdzie się nie ruszę, a było zupełnie odwrotnie.
Westchnął.
- Kinga…
- No co?! - burknęłam, obserwując obojętnie jak nakrywa moje dłonie swoimi i rozluźniwszy uchwyt, splata nasze palce razem. To było miłe. Zaskakująco miłe i o dziwo wcale nie przyszło mi do głowy, że raczej nie powinno mieć miejsca.
- To jest całkiem proste, Kinia. - zauważył Facundo łagodnie.
- Wcale nie. - zaprzeczyłam natychmiast. - Gdyby było proste,  to bym nie uciekła. Wiem, nawet w ucieczkach nie jestem zbyt dobra, ale… cholera, on jest zupełnie inny niż ja! Nie pasujemy do siebie. A mimo to jego skarpetki wciąż leżą w mojej komodzie, a ja udaję, że świetnie się w tym wszystkim odnajduję, chociaż nie odnajduję się w ogóle. Duszę się! On mnie dusi, razem z tymi pieprzonymi skarpetkami!
- No to od niego odejdź. - Conte wzruszył ramionami, jakby stwierdzał coś oczywistego.
- No to przecież odeszłam! - parsknęłam ironicznie. - Spakowałam się. Uciekłam. Rozmawiam z tobą, a nie z nim. To się nie kwalifikuje jako odejście?
- W zasadzie…
I właśnie wtedy po raz dziewiętnasty zadzwonił mój telefon i ja po raz dziewiętnasty podskoczyłam w miejscu i irracjonalnie przestraszona zerknęłam na wyświetlacz. Dlaczego wcale nie zdziwił mnie fakt, że po osiemnastu nieodebranych połączeniach od niego postanowiła się do mnie odezwać moja matka? Ponieważ matka jest jego największą fanką i choćby miała paść przy tym trupem, zaciągnie mnie przed ołtarz i zmusi bym powiedziała tak, czym zrujnuje mi całe życie.
- Coś się…
- Kinga?! Dziecko?! Masz NATYCHMIAST wrócić do domu, rozumiesz?! Gdziekolwiek cię poniosło, Seweryn już jedzie do Piotrka i…
Przestałam słuchać, gratulując sobie w duchu decyzji o niedzwonieniu do owego Piotrka, który tak się składa jest moim najlepszym i jedynym przyjacielem i podobnie jak ja (co brzmi cholernie dziwnie) nie znosi męskich skarpetek w mojej komodzie, ponieważ skutecznie uniemożliwiają mu niezapowiedziane wizyty i użalanie się nad beznadziejnością jego związku z Zośką. A poza tym to pierwsza i ostatnia osoba do której mogłabym pojechać, bo poza nim nie miałam już praktycznie nikogo.
- Daj mi Piotrka do telefonu! - zażądała matka, a ja dosłownie miałam ją przed oczami, chodzącą po całym salonie, przystającą co jakiś czas i nerwowo stukającą obcasami o panele, co robiła tylko gdy była naprawdę zdenerwowana, bo wydali na nie z ojcem fortunę.
- Nie jestem u Piotrka, mamo.
- Nie interesuje mnie… jak to nie jesteś u Piotrka?! To gdzie ty jesteś?!
- Eee… - zawahałam się, siadając na parapecie i przewróciłam oczami, bo Conte dawał mi jakieś idiotyczne znaki prawdopodobnie po to, żeby mi pokazać, że też chce wiedzieć o czym rozmawiamy. - Jestem w drodze do Uzbekistanu.
- Nie wygłupiaj się! To jest POWAŻNA sprawa! Proszę mi natychmiast powiedzieć prawdę!
- Nie mów do mnie jak do dwuletniego dziecka, mamo. Jestem dorosła.
- I NIEODPOWIEDZIALNA! - zagrzmiała Grażyna wściekle.
- Strasznie mi z tego powodu przykro i chętnie bym o tym z tobą porozmawiała, ale muszę kończyć, bo… zaraz ucieknie mi samolot! - wykrzyknęłam tryumfalnie.
- Ty nie masz pieniędzy na samolot. - zauważyła moja matka przytomnie, czym momentalnie sprowadziła mnie na ziemię.
- Fakt. W każdym razie pozdrów tatę! I… chociaż nie. Seweryna nie. Pa, mamo!
Rozłączyłam się, spojrzałam na Conte, który po raz kolejny już dzisiaj wywrócił oczami mając przy tym strasznie zniecierpliwioną minę i postanowiłam. Zostaję tu. Podobała mi się jego mikroskopijna kuchnia, mikroskopijna łazienka i całe jego malutkie mieszkanie do którego wcale nie pasował ze swoim gigantycznym wzrostem. Jedyne co musiałam zrobić to przekonać go, że to jego pomysł. I, że jest świetny. Dlatego też, kiedy usiedliśmy na kanapie, a ja streściłam mu rozmowę z mamą, w której właściwie nie było niczego interesującego poza tym, że nikt nie ma pojęcia gdzie jestem, byłam gotowa wprowadzić swój genialny plan w życie. Tylko nie bardzo wiedziałam jak w ogóle mam poprowadzić tę rozmowę.
- Dobrze rozumiem? - Facundo odstawił pusty kubek na podłogę, usiadł przodem do mnie i splótł ręce na piersi, spoglądając na mnie wzrokiem rasowego psychoterapeuty. - Masz despotyczną matkę; despotycznego ojca; despotyczne ciotki i wujków, a poza tym faceta-tyrana, który wbrew twojej woli rozrzuca swoje rzeczy po całym twoim mieszkaniu i planuje się do niego wprowadzić na stałe, ponieważ uważa, że to jedyne o czym marzysz? - wyliczał, a ja po każdym zdaniu potakująco kiwałam głową, widząc w jego wywodzie swoją szansę. - To chore.
- Prawda?! - wykrzyknęłam, gdy tylko skończył. - A wiesz co jest najgorsze? Że posłanie ich wszystkich do diabła jest ponad moje siły i będę musiała tam wrócić, bo nie mam się gdzie podziać! A wtedy matka, ojciec i Seweryn zrobią mi takie pranie mózgu, że ani się obejrzę, będę kupować cholerną suknię ślubną! Ja naprawdę nie chcę sukni ślubnej, Ef! - jęknęłam rozpaczliwie i spojrzałam na niego załzawionymi oczami. Trochę udawałam, chcąc wzbudzić w nim wyrzuty sumienia, ale poza tym wszystko co mówiłam było najprawdziwszą prawdą i nie oszukiwałam go w żaden sposób. Był zbyt miły, żeby go oszukiwać.
- Nie wrócisz tam! - zaprotestował tak żywiołowo, że na moment zaniemówiłam.
- Wrócę. - oznajmiłam z równym co on przekonaniem. - Bo nie mam dokąd iść. Nie mogę iść do Piotrka, bo u Piotrka znajdą mnie od razu. No i Grażyna ma rację: nie mam kasy ani na bilet do Uzbekistanu, ani tym bardziej na to, żeby się ukrywać po jakiś hotelach do czasu aż o mnie zapomną. Chyba jestem skazana na te skarpetki, wiesz? Ale fajnie było chociaż przez chwilę myśleć, że mogę od nich uciec. - uśmiechnęłam się smutno. - Powinnam już iść. - dodałam i wstałam, z zamiarem odniesienia kubka do kuchni o czym Conte nie musiał przecież wiedzieć. Czułam, że ma zbyt dobre serce, żeby tak po prostu pozwolić mi odejść. I nie myliłam się, bo kiedy byłam w połowie drogi na korytarz wstał i złapał mnie za rękę, odwracając przodem do siebie.
- Nie wrócisz do niego. - powiedział. - Zostaniesz tutaj. Ze mną.

__________
Więc dodaję, tak szybciutko, bo przez kolejne dwa tygodnie będę mieć raczej szczątkowy kontakt ze światem, a może nie chcecie tak długo czekać [no wiem, wiem, naiwna jestem]. 
W każdym razie dużo w tym mnie, a przynajmniej cholernie dużo jeśli chodzi o metaforyczne skarpetki dlatego tym bardziej mam nadzieję, że nie wyszło najgorzej.
I już naprawdę na koniec chciałam Wam powiedzieć; DZIĘKUJĘ. 
A teraz lecę się pakować!

PS: Naprawdę nie znoszę wymyślać tytułów...

14 komentarzy:

  1. Dużo Ciebie, dużo mnie. Ogólnie dużo jest. I ten, wrócę, jak będę miała coś mądrego do powiedzenia ;-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważam, że Kinia, podoba mi się zdecydowanie najbardziej zaraz po Jagódce. No, bo to jest KINIA i czuję się taka zajebista jak czytam to imię, chociaż ludzie uważają ją czasem za wariatkę. Nie powinnam się dziwić, przecież ja jestem wariatką. A to jest 90% mnie. Te ucieczki, strach przed zobowiązaniem i niemoc w stosunku do decyzji matki. Odwiecznie. I ja jestem całym sercem za tym, a ostatnio to serduchu zwolniło zajebiście dużą ilość miejsca. Wiesz, zeszła ze mnie studniówka. I ja chciałabym jeszcze powiedzieć, że uwielbiam jak piszesz, że kocham uczestniczyć w twoim procesie myślowym i że jeszcze żadne z twoich opowiadań nie było tak zajeZungowe, że aż mnie nosi, drgają mi uszy jak Kurze i mam wielgachny uśmiech jak tylko dostanę akapit, zdanie, czy dwa słowa. I cholerka, dumna to ja jestem.
      Love.

      Usuń
    2. dodałabyś już kolejną część

      Usuń
  2. Dużo Was obu! I słodkiego Ef. W ogóle, kurna. Te skarpetki tak mi teraz pasują do życia, że aż się popłakałam, że ja nie mogę do niego uciec. Też bym chciała takiego Ef do uciekania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Skarpetki > życie
    To jest absolutnie genialne. Piękne, cudowne, wspaniałe. Słów mi brakuje.

    OdpowiedzUsuń
  4. Conte rycerz na białym koniu broniący białogłowy przed skarpetkami?
    Ta dziewczyna chyba musi być taka dziwna, a wystarczyło by pewnie wystawić wszystkie rzeczy tego całego Seweryna za drzwi:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Genialne, a przekonanie go, że to jego pomysł i że jest świetny to po prostu mistrzostwo :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie jesteś naiwna, bo ja się rozpływam, bo ja czekałam z utęsknieniem, bo ja już tęsknie, że nic a nic przez dwa tygodnie.
    Też bym chciała mieć takiego Facu, do którego mogę sobie uciekać, który jest tak opiekuńczy, nie rozumie o czym rozmawiam z mamą i protestuje tak żywiołowo, że "nie wrócę tam".
    Sus, jest tylko jedna kwestia, która coś mi zaburza. 5486765.

    OdpowiedzUsuń
  7. matkozojcemnamerlinainapięknyfryzandrzejka
    Ubóstwiam to <3

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja inaczej jak Kinia nie wrócę, bo ja nigdy nie mam nic mądrego do powiedzenia. Ale to wina tego, że oglądam jakieś zwalone ekipy z newcastle i cardiff, pewnie nie powinnam się przyznawać ale nie ważne. No w każdym bądź razie, nie będę oryginalna, powiem że też chcę takiego Facundo (woowaw, udało mi się to poprawnie napisać, zwykle pisze FaCUDNO. Ciekawe dlaczego?) . A mamusia niech da naszej Kini żyć swoim życiem.

    OdpowiedzUsuń
  9. Silniejsze od ciebie? W takim razie radzę udać się z tym do specjalisty.

    OdpowiedzUsuń
  10. Cześć :) nie wiem czy masz chęć się w to bawić, ale nominuję cię do The Versatile Blogger :), jeżeli tak to po szczegóły zapraszam na http://blizej-mi.blogspot.com/p/the-versatile-blogger.html, jeżeli nie- zignoruj, usuń, cokolwiek :)

    OdpowiedzUsuń